Nie jestem już satanistą
Ten tekst został skopiowany ze strony Głosu z Torunia. Nr 32 (8 sierpnia 1999).
Kliknij tutaj aby zobaczyć oryginał.
Jarek zaczął mówić już od progu, teraz siedzi wyprostowany przy stole i opowiada. Przed sobą równiutko ułożył Pismo Święte, które dostał od księdza Czesława. Mówi początkowo chaotycznie, potem coraz płynniej. Tylko szczupłe palce rąk niespokojnie splata i rozplata. Ubrany jest podobnie jak wtedy, gdy przyszedł tu pierwszy raz, dzień po ostatniej wizycie Ojca Świętego: w wyblakłe dżinsy i kolorową płócienną koszulę, czysto i schludnie, ale charakterystycznie dla pewnych grup młodych ludzi spotykanych na ulicach, których kojarzy się z narkotykami, z byciem niebieskim ptakiem. Dziś wygląda jednak zupełnie inaczej niż podczas poprzedniej rozmowy. Różnica wyglądu wynika z innego wyrazu twarzy: jest ona jakaś jaśniejsza, spokojna, a w oczach po raz pierwszy pojawia się coś na kształt nikłego uśmiechu. Nikt mu nie przerywa, nie pyta o nic. Wszyscy czują, że musi opowiedzieć o tym najważniejszym.
Pan Jezus zwyciężył. Nareszcie nadszedł ten dzień. Dziś wyspowiadałem się
z całego życia. Bałem się, bo szatan mnie atakował. Po nocach spać nie
mogłem. Najstraszniejsze były noce. Ale wierzyłem, że Pan Jezus mi
pomoże. Śnił mi się Pan Jezus, takie dziecko, które bardzo płakało i o.
Pio. Skąd wiem, że to o. Pio? Był ubrany w brązowy habit i tak mocno na
mnie patrzył. Jak opowiedziałem o tym ks. Czesławowi, to pokazał mi
obrazek, na którym był o. Pio i to był ten zakonnik z mojego snu. Dziecko
płakało, a o. Pio mówił: Chodź!
Dziś wyspowiadałem się i przyjąłem
Komunię Świętą. Spowiedź trwała dwie godziny. Jakie ja rzeczy robiłem, w
czym brałem udział, to straszne. Powiedziałem swoje grzechy księdzu,
który mnie przygotowywał do tego, żebym naprawdę przestał być satanistą.
Jak przyjąłem Komunię to tak, jakby przeszył mnie prąd, jakiś taki
wstrząs. A potem spokój. Modliłem się, to znaczy dziękowałem Panu
Jezusowi, że mi pomógł. Nie jestem już satanistą. To znaczy ksiądz mówił,
że jeszcze przez jakiś czas mogę być atakowany, ale już nic mi nie grozi.
Pan Jezus znowu zwyciężył szatana. Jest mi tak lekko. Jak tu szedłem, to
tak jakoś szybko i lekko mi się szło. Jakbym się unosił. Już nie jestem
satanistą. Teraz muszę wszystko zmienić. Zlikwiduję znamię szatana na
ramieniu. Ksiądz się dowiadywał u lekarza, mogą mi to zrobić, taką operację
plastyczną. Teraz wszystko chcę zmienić, całe życie.
Mam 35 lat. W wieku 7 lat straciłem rodziców. Byłem ochrzczony. Jeszcze
przyjąłem pierwszą Komunię, ale potem to już nic. Wychowywało mnie
państwo. Byłem w domu dziecka i w zakładzie wychowawczo-poprawczym.
Słuchałem muzyki heavy metal, robiliśmy też seanse spirytystyczne, takie z
talerzykiem. Przychodził do nas demon. Brałem narkotyki. Satanistą
zostałem przez dziewczynę. Chodziłem z nią. Nie wiedziałem, że jest w
sekcie satanistycznej. Po trzech latach kazała mi wybierać: albo wstąpię do
sekty, albo zrywamy.
Zostałem z nią, ale musiałem teraz robić wszystko, co
mi kazali. Najpierw przez półtora roku był okres próbny. Sekta wyznaczała
mi zadania. Sprawdzali, jak je spełniam. Zniszczyłem groby na dwóch
cmentarzach. Włamaliśmy się do kościoła i z hostii ułożyliśmy symbol
szatana. Włamaliśmy się do kostnicy przycmentarnej (...). Pod wpływem
narkotyków działałem jak robot. Wpajano mi, że szatan to król, że Pana
Boga nie ma, a miłosierdzie to wymysł naiwniaków. Gdy okres próbny
skończył się, przeszedłem inicjację na członka sekty. Miałem wtedy
osiemnaście lat. W starych ruinach zamku odbyła się czarna msza z
udziałem biskupa satanistów z Krakowa. On wyznacza miejsce i termin
czarnej mszy.
Wtedy, na zamku, gdybym nie wytrzymał próby inicjacji, stałbym się ofiarą
sekty złożoną na stole podczas czarnej mszy. Bardzo się bałem, że mnie
zabiją. Ale wytrzymałem. Arcykapłan wytatuował mi na ramieniu
satanistyczne znaki, znamię mojej przynależności do szatana, oddania się
jego władzy.
(Jarek zsuwa koszulę z ramienia i pokazuje napisy: Omen, 666.
Pokazuje też wnętrze lewej dłoni. Napis: I love satan wytatuował sam, aby
uwierzytelnić się w oczach członków sekty).
Przydzielono mi też demona-stróża. W moim przypadku był to Asmodeusz, demon samobójców. Odczułem mocno jego opiekę. Trzy razy podejmowałem próby samobójcze. Pierwszy raz w więzieniu. Gdy miałem 19 lat, zostałem skazany za współudział w zbiorowym mordzie rytualnym. W więzieniu powiesiłem się na kracie, ale współwięźniowie odcięli mnie. Po wyjściu na wolność chciałem rzucić się pod pociąg. W końcu zażyłem tabletki nasenne, ale mnie odratowano i znalazłem się w szpitalu psychiatrycznym. Lekarz powiedział, że to nie jest choroba. Zalecał zwrócić się do księdza. Ja jednak nadal byłem pod wpływem sekty i szatana.
3 lata temu poczułem, że w sekcie coś szykują. Zacząłem się bać. Biskup
planował eliminację niepokornych członków sekty. Czułem, że jestem na
liście. Miałem stać się ofiarą podczas czarnej mszy. Schroniłem się w
klasztorze braci Albertynów. Poznałem o. Jacka.
Kiedy chciał odprawić nade
mną egzorcyzmy - szarpało mną, czułem żar, ogień. Nie mogłem dotknąć
różańca, bo mnie palił. Wtedy nic z tego nie wyszło. Nadal byłem
satanistą. Coraz bardziej się bałem. Czułem, że sekta mnie ściga.
Atakował mnie szatan. Noce były koszmarne. Kiedy czasami szedłem do
kościoła, ogarniał mnie pusty śmiech i śmiałem się głośno w najbardziej
nieodpowiedniej chwili. Tak mnie kusił zły. Potem znów dopadał mnie lęk.
Parę razy skończyło się szpitalem psychiatrycznym.
(Jarek wyjmuje z
kieszeni i rozkłada ostani wypis ze szpitala. Ostatnie zdanie zaleceń
lekarskich brzmi: Wskazany kontakt z księdzem).
W końcu zacząłem świadomie szukać pomocy duchowej u księży. Rozmawiałem z ojcem duchowym, do którego skierował mnie o. Jacek. Nie spodziewałem się, że wszystko ostatecznie zmieni przyjazd Papieża. Dla mnie kiedyś był to stary, śmieszny człowiek. Do Watykanu jeździły tylko świętoszki. W czerwcu nie zamierzałem iść na spotkanie. Ale moja 89-letnia Babka miała dwa miejsca w sektorze i powiedziała do mnie: Chodź, diable jeden, pójdziemy razem. Może Pan Bóg cię natchnie i się nawrócisz. Najpierw zobaczyłem Papieża jak przejeżdżał ulicą. Stałem tam i chciało mi się śmiać, ale kiedy Papież był już blisko, zaniemówiłem. Straciłem oddech, zawirowało mi w oczach. Wiedziałem już, że pójdę na spotkanie.
W sektorze stało się coś dziwnego. Kiedy zobaczyłem białą postać Papieża, taką świetlistą, pociemniało mi w oczach i straciłem przytomność. Służby porządkowe ocuciły mnie. Gdy otworzyłem oczy, zapragnąłem wrócić do Kościoła. Nastąpił przełom. Czułem smutek z powodu mojego dotychczasowego życia. Noc miałem koszmarną, bo demon nie dawał za wygraną. Rano - dzięki poradom - skontaktowałem się z ks. Krzysztofem. Odbyłem z nim wiele rozmów. Spotykałem się też regularnie z ks. Czesławem.
Dziś, 20 lipca, stałem się na powrót dzieckiem Boga. Jezus znów zwyciężył szatana. Jestem wolny, nie jestem już satanistą. Nie boję się już człowieka, który może mnie zabić. Teraz boję się tylko o to, aby już Boga nie zdradzić. Pan Jezus mi pomoże...