Robert Tekieli - Bóg leczy
Jako dziecko chodziłem z babcią na łacińskie msze św. Pamiętam jeszcze zapach kadzidła. Odszedłem od Boga na 20 lat. Biłem się z ZOMO na ulicach Krakowa i Nowej Huty. Robiłem pismo w podziemiu. Po wyjściu na powierzchnię zacząłem robić programy telewizyjne, miałem wydawnictwo. W szczytowym momencie moja firma dawała pracę 300-400 osobom. Każda moja decyzja mogła owocować negatywnymi kosztami dla wielu rodzin. Zacząłem studia nad skutecznością. W efekcie trafiłem na kurs metody doskonalenia umysłu według Silvy. Jest to metoda opisywana językiem udającym naukowy, jej twórcy i propagatorzy twierdzą, że opiera się na badaniach mózgu. W rzeczywistości jest bardzo skuteczną inicjacją w magię i spirytyzm.
Kiedyś oglądając w telewizji skróty walk bokserskich, typowaliśmy z żoną, która też uczestniczyła w kursie Silvy, po trzech sekundach zwycięzcę walki. Mieliśmy sto procent trafień. To statystycznie nie jest możliwe. Konieczna jest ingerencja spoza ludzkiej rzeczywistości. Możliwości jakie „osiągnęliśmy” dzięki metodzie Silvy były pozornie zachwycające. Wydawało mi się czasami, że słyszę myśli innych ludzi. Bardzo przydatne w negocjacjach. Postanawiałem sobie, że obudzę się o 6.21 i następnego dnia budziłem się dokładnie o tej porze, co sprawdzałem dzwoniąc na zegarynkę. Kładłem ręce na ludzi i doznawali ulgi w cierpieniu. Łasiły się do mnie chore zwierzęta. Na zakończenie kursu zachęcony przez prowadzącego, by „przesyłać energię” kolejnym osobom odbierającym dyplomy, wzruszony niepełnosprawnością jednej z absolwentek kursu, zacząłem „oddziaływać” na odległość, co sprawiło, że stojący pomiędzy mną a sceną człowiek krzyknął. Pytany co się stało, powiedział, że stanęły mu włosy na grzbiecie.
Być może większość tych rzeczy była wywołana sugestią, być może widziałem tylko to, co potwierdzało, że jestem wyjątkowy. W każdym razie ten nowy stan, w jakim się znalazłem, był związany z cierpieniem. Odczuwałem potworne bóle serca przy osobach, o których sądziłem, że są na serce chore. Przestałem właściwie jeździć komunikacją miejską, bo w zatłoczonym autobusie zawsze była choć jedna chora osoba. Wysiadałem, nie mogąc znieść bólu. Do tego przedłużające się stany depresyjne. Ale wchodziłem w środowisko okultystyczne. Zaproszono mnie na pierwsze, założycielskie posiedzenie Klubu Gnosis.
Weszliśmy z żoną na salę w Muzeum Etnograficznym i przestraszyliśmy się. Zobaczyliśmy kilkadziesiąt osób, śmietankę polskiego okultyzmu, ezoteryzmu i New Age. I poczuliśmy w powietrzu realne zło. Jednocześnie. Niezależnie od siebie. Olga stwierdziła: skoro oni mają swoje amulety, to my musimy mieć swoje i kupiła mi srebrny krzyżyk. Był ze srebrnych rurek. Dość solidny. Gdy obudziłem się następnego dnia, jego powierzchnia była powyginana. Zachodziliśmy w głowę, jak mogło się to stać na materacu z gryki. Ciało ludzkie ani materac nie są na tyle twarde, by pojawiły się takie odkształcenia. Następnego dnia rano zobaczyłem, że krzyżyk pokryty jest z tyłu, tam gdzie stykał się z ciałem, czarnym nalotem. Znajoma jubilerka pracująca w srebrze nie widziała nigdy takiego zjawiska. Na srebrze takie rzeczy się nie robią, powiedziała. Znajomy podsumował ten dwudniowy ciąg zaskoczeń. Trzeciego dnia obudzisz się i będzie wisiał do góry nogami...
To wszystko dało mi wiele do myślenia. Znałem jednego księdza, o którym wiedziałem, że jest dobrym człowiekiem. Pojechaliśmy, poświęcił krzyżyk. Następnego dnia dziewięćdziesiąt procent czerni znikło. Jeszcze przez dłuższy czas czerń utrzymywała się w jednym wgłębieniu. Potem zaczęliśmy się zastanawiać: co robią katolicy? Chodzą do kościoła. Zaczęliśmy z żoną i jej przyjaciółką szukać kościoła. Ten był zbyt ludowy, ten zbyt barokowy, trafiliśmy do dominikanów. Z pierwszych mszy nie pamiętam nic. Po wyjściu z kościoła, nie byłem sobie w stanie przypomnieć ani jednego słowa z Ewangelii. Ale chodziliśmy. Przyszedł czas na spowiedź. Woziłem się z tym kilka miesięcy. Potem przez kilka tygodni przy każdej komunii płakałem. Wydawało mi się to wielkim wyróżnieniem. Chwaliłem się tym. Oto ja i przeciętni katoliccy zjadacze hostii. Nie obdarzeni tak jak ja. Po latach zrozumiałem, że byłem tak brudny, tak zniszczony grzechem okultyzmu, że ten szloch był zewnętrznym wyrazem uzdrawiającej Mocy Krwi i Ciała Jezusa Chrystusa. Trafiłem na msze z modlitwą o uzdrowienie na ulicę Długą w Warszawie. Rok comiesięcznych całonocnych czuwań. Bóg leczył. Raz miałem doznanie, jakby trzykrotnym uderzeniem wbijał mi się w kręgosłup srebrny słup. To było dobre doświadczenie. Coś zostało naprawione. Potem rekolekcje ignacjańskie i medytacja przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Zatopiłem się w modlitwie i nagle zobaczyłem siebie, trochę z góry z lewej strony, i długowłosego mężczyznę, który przytulił mnie do serca. Nie widziałem jego twarzy, ale zalała mnie fala niewyobrażalnej radości i miłości. Uświadomiłem sobie też „wyspowiadany”, tak, żeby się nie wyspowiadać, potworny grzech. Nazajutrz pobiegłem do spowiedzi.
Po wyprowadzeniu mnie z najcięższych problemów, Bóg skierował mnie do pomagania ludziom uwikłanych w okultyzm. Robię audycje radiowe, filmy telewizyjne, piszę książki na ten temat. Bóg obdarował mnie też piękną żoną i piątką, a wkrótce szóstką, dzieci.