golab

Bioenergoterapia wśród ludzi wierzących

Ten tekst został skopiowany ze strony © Szumu z Nieba. Nr 53/2002.
Kliknij tutaj aby zobaczyć oryginał
.

Wydaje się oczywiste, że tylko Jezus jest naszym jedynym lekarzem, ale obserwując swoje otoczenie – dochodzę do wniosku, że coraz większa liczba chrześcijan (często nawet pozostających we wspólnotach modlitewnych) korzysta z wątpliwej pomocy bioterapeutów, uzdrowicieli i magów, nie zdając sobie sprawy z tragicznych skutków takich praktyk. Postanowiłam więc napisać to świadectwo w nadziei, że pomoże ono wielu osobom w rozumieniu problemu i zaprzestaniu obrażania Pana Jezusa grzechem bałwochwalstwa.

Moja historia zaczęła się kilka lat temu. Byłam w tedy bez pracy. W domu pojawiły się poważne problemy finansowe. Któregoś dnia przeczytałam w gazecie, że organizowane są kursy medycyny niekonwencjonalnej, przysposabiające do nowego zawodu. Pomyślałam, że nic nie szkodzi pójść tam i zobaczyć, o co chodzi, tym bardziej, że spotkanie było bezpłatne. Podczas spotkania przeprowadzono z kandydatami wstępne rozmowy i część osób zakwalifikowano na kurs, twierdząc, że posiadają wrodzone predyspozycje do leczenia innych energią. Wśród tych osób byłam również i ja. Trochę się zdziwiłam, ponieważ wydawało mi się, że albo ktoś posiada dany od Boga dar uzdrawiania, albo nie. Wątpiłam w to, że można taki dar wypracować. Jednak „specjaliści” twierdzili, iż tylko skłonności są naturalne, reszty trzeba się nauczyć. Przyjęłam, że mówili prawdę.

Kurs trwał kilka tygodni i szkolił przyszłych uzdrowicieli. Uczono nas jak pozyskiwać energię, jak ją przekazywać innym, w jaki sposób zabezpieczać się przed „negatywnymi energiami”. Trochę mnie niepokoiły te „złe” energie, ale wobec mojego nieutwierdzenia w wierze – przyjęłam zapewnienia wykładowców za dobrą monetę. Po zakończonym kursie podjęłam następne: kurs Reiki, kurs Energii Uniwersalnej, kurs Silvy, kurs ezoteryki i uzdrawiania kamieniami. Wszystkie wspomniane kursy miały szczytny cel – przygotowanie adeptów do niesienia pomocy ludziom chorym w sposób niekonwencjonalny. Mówiono nam, że jest rzeczą niehumanitarną nie używać otrzymanych od Boga zdolności, podczas gdy tylu ludzi choruje i umiera. Poza tym większość ludzi przychodzących na spotkania emanowała autentycznym pragnieniem służby innym, troską o losy świata, a co najważniejsze – obok codziennych medytacji prowadziła życie modlitwy i chodziła do kościoła, niektórzy uczestniczyli nawet w życiu sakramentalnym. Na kursach dużo mówiło się o Bogu, aniołach i modlitwie przed zabiegiem uzdrawiania.

Pamiętam jeden kurs, na którym śpiewaliśmy pieśń „Przyjdź Duchu Święty, ja pragnę...”. Zachwyciła mnie ta pieśń i odtąd codziennie ją śpiewałam, prosząc Ducha Świętego o prowadzenie. I prowadził... Wkrótce pojechałam na pielgrzymkę na Jasną Górę i oddałam Matce Najświętszej ten mój „dar uzdrawiania”. „Matko – modliłam się – Ty wiesz, że mam czyste intencje pomocy ludziom. Jeżeli jest to wolą Bożą, spraw, abym pomagała ludziom, żebym ich przyprowadzała do Twojego Syna”. Maryja, nasza Matka Niebieska, kocha i troszczy się o swoje dzieci. Pomogła i mnie. Po powrocie do domu rozpoczęłam pracę jako bioterapeutka w Ośrodku Medycyny Niekonwencjonalnej. Ku mojemu zdziwieniu, z wyjątkiem moich znajomych – praktycznie nikt nie zgłaszał się na zabiegi. U innych były tłumy, a u mnie nikt... Zaczęło mnie to zastanawiać. Czy za tym „nie stoi” Matka Boża? Może Bóg nie chce, abym się tym zajmowała? Zaczynałam mieć wątpliwości...

Latem wybrałam się na pielgrzymkę do San Giovanni Rotondo, na „rekolekcje” do ojca Pio. Traf chciał, że jechała ze mną była mistrzyni Reiki, którą Pan Jezus uwolnił z okultyzmu. Opowiadała mi o wielu chorobach, jakich ona i jej rodzina doświadczyła w wyniku praktyk uzdrowicielskich i świadczyła o działaniu Jezusa w jej życiu, odkąd rzuciła bioterapię.

Słuchałam jej zadziwiona i nawet kłóciłam się z nią po drodze, broniąc bioterapeutów. Czułam zamęt w głowie. Byłam wzburzona. Cały „mój świat” zaczął się chwiać w posadach. Po drodze do San Giovanni był postój w Sanktuarium Świętego Michała Archanioła w Monte Saint Angelo. Wiedziałam, że św. Michał jest naszym obrońcą przed złym duchem, dlatego w drodze do Sanktuarium zaczęłam gorąco się modlić do Jezusa – przez wstawiennictwo błogosławionego ojca Pio i św. Michała – aby postawił mnie w prawdzie, aby pokazał mi, co jest niedobrego w moim postępowaniu i uwolnił mnie od wpływów zła. Po długiej i żarliwej modlitwie nieoczekiwanie odczułam przenikające mnie ciepło i niezwykłą jasność umysłu. W miejsce zwątpienia i zamętu – do mojego serca wstąpiła całkowita pewność, że bioterapia i ezoteryka pochodzą od złego, a uprawianie ich jest ciężkim grzechem przeciwko pierwszemu przykazaniu. Od tego momentu miałam tylko jedno pragnienie: natychmiast się wyspowiadać. Ale jak znaleźć we włoskim kościele polskiego kapłana? Na szczęście Jezus jest miłosierny i nie ma dla Niego żadnych przeszkód, kiedy chce przyprowadzić do siebie zbłąkaną owieczkę.

Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, okazało się, że właśnie przybyła tam inna pielgrzymka z Polski – z kapłanem. Przystąpiłam do spowiedzi. Skruszona, ze łzami w oczach prosiłam Boga o zmiłowanie i odpuszczenie mi tak wielkiej winy, jaką jest służenie siłom ciemności. Kiedy kapłan wypowiadał formułę odpuszczenia grzechów, poczułam się wolna i szczęśliwa. Odtąd gdzie tylko mogłam, świadczyłam, że tzw. „niekonwencjonalne metody uzdrawiania” to nic innego jak współpraca z szatanem w zniewalaniu niewinnych dusz.

Potem były jeszcze dwa lata, w czasie których uczestniczyłam w comiesięcznych mszach w intencji uzdrowienia w Łodzi, w rekolekcjach ignacjańskich w Wolborzu i innych. Pan Jezus w swojej miłości uwalniał mnie od skutków grzechu i uzdrawiał. Podczas jednych z rekolekcji prosiłam Go w modlitwie, aby odebrał mi ciepło, które odczuwałam w dłoniach po bioterapeutycznych kursach, jeśli ono nie pochodzi od Niego. W czasie adoracji Najświętszego Sakramentu kładliśmy dłonie na mszał, ofiarując się Jezusowi i składając przed Nim swoje prośby. Ja także z powyższą prośbą w sercu położyłam na mszale swoje dłonie. Po zakończeniu adoracji odczułam, że moje ręce stały się lodowate, jak przed kursami. W ten sposób Pan jeszcze raz potwierdził, że praktyki bioterapeutyczne nie są Boże. Jezus jest moim Panem!

Chciałabym ostrzec osoby, które z ciekawości wchodzą w praktyki okultystyczne lub korzystają z pomocy bioterapeutów, uzdrowicieli, wróżek, różdżkarzy lub homeopatii w celu wyzdrowienia lub złagodzenia objawów choroby. Są to bardzo groźne praktyki, które nie pozostają bez wpływu na całą rodzinę. Często osoby poddawane bioterapii zamierają duchowo. W domach zaczyna panować chaos, szerzą się kłótnie, niezgoda, rozbijają się małżeństwa; rodziny przestają chodzić do kościoła albo stają się „katolikami z przyzwyczajenia”. W ten sposób zrywa się osobowa więź z Jezusem. Z dnia na dzień rośnie w duszy człowieka pycha związana z poczuciem posiadania dostępu do większej wiedzy, powiększa się wyobcowanie wobec tych, którzy nie należą do „tego” świata, słabnie krytycyzm w stosunku do własnej osoby, na skutek czego bardzo trudno jest pomóc człowiekowi uwikłanemu w arkana wiedzy tajemnej i przekonać go, że błądzi. Jest to wynikiem działania złego ducha, który wchodzi do domu naszego serca pod płaszczykiem niekonwencjonalnej pomocy medycznej.

Nieprawdą jest, że osoby świadczące usługi bioterapeutyczne posiadają dar od Boga. Większość z nich otrzymuje pewne nienaturalne właściwości na skutek poddania się inicjacjom ezoterycznym i w swojej praktyce posługują się tajemnymi znakami „przywołującymi energię z kosmosu”. Po nawróceniu stało się dla mnie oczywiste, że nie są to żadne siły kosmosu, ale moce ciemności. „Uzdrowiciele” używają tych znaków podczas zabiegu, nie informując o tym swoich pacjentów. W ten sposób osoby poddawane zabiegom znajdują się pod silnym działaniem sił ciemności, które mogą łagodzić objawy choroby, ale w efekcie wzbudzają w organizmie inną patologię, nie mówiąc o duchowych skutkach związanych z szatanem. Wymaga to natychmiastowej spowiedzi i zerwania z tymi seansami, aby dokonało się uwolnienie mocą Pana Jezusa.

Nie mniej niebezpieczne jest noszenie wszelkiego rodzaju amuletów, „pierścieni Atlantów” czy stawianie Tarota. Często również szlachetne kamienie sprzedawane na giełdach kamieni poddawane są „magicznej obróbce” i napełniane „energią”, co sprawia, że nabierają mocy amuletu i niosą podobne zagrożenie ze strony sił ciemności. Znam co najmniej kilka osób, które musiały się poddać kilkumiesięcznym modlitwom z egzorcyzmem włącznie, aby móc uwolnić się od wpływów satanistycznych powstałych na skutek tych praktyk. Proces wychodzenia ze zniewolenia był bolesny i długotrwały. Czy musimy płacić aż tak wielką cenę za własną głupotę i niewierność Panu? Nie utrudniajmy sobie życia na własne życzenie. Zastanówmy się też nad sensem stosowania jogi czy Tai - Chi, pamiętając, że korzenie tych praktyk są ściśle związane z wyznawaniem kultu. Nijak nie da się pogodzić ćwiczeń oddających cześć „bogu słońcu” z wyznawaniem Jezusa Chrystusa jako swojego Pana – „Nie można dwóm panom służyć”.

Beata

Created by Jenny@pingwin.waw.pl